IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Oskar Szwobielski
Oskar Szwobielski
Oskar Szwobielski
Sob Cze 13, 2020 11:21 pm

Oskar Szwobielski
ft. Joe Cole

WGMB91W.png

data urodzenia 8 stycznia 1994
znak zodiaku Koziorożec
miejsce urodzenia Tomaszów Mazowiecki
ulica hotel "Bielik" (tymczasowo)
orientacja Hetero
stan cywilny Przyjezdny
zawód Młodszy Asystent ds. Analizy i Kontroli Wdrożeń Eksploatacyjnych
miejsce pracy Centrala sieci dyskontów (zdalnie)
choroby/alergie Nawracający łupież
grupa Perełesnyki
ingerencja mg 1

Szwoblablaga



28 maja 2020 roku na YouTubie pojawił się kanał Szwoblablaga, a jedyny zamieszczony tam filmik, zatytułowany Rower kupię, w ciągu kolejnych siedmiu dni wyświetliły 4 osoby, zostawiając jedną łapkę. Na filmiku koleś w pomiętej koszulce siedzi na samotnym krześle w jednoosobowym pokoju hotelu „Bielik” i mówi do kamery:

Kto by pomyślał, że na nową drogę życia wstąpię przez drzwi do kibla. Mi to nie przyszło do głowy, nawet gdy już prawie ściągałem gacie do sikania, chociaż wtedy właściwie — tak mi się dzisiaj wydaje — powinno być dla mnie jasne, jak potoczą się dalsze wypadki. Powinienem był wpaść na to, gdy tylko zobaczyłem tę przewieszoną przez krawędź muszli blond czuprynę.
— W męskim rzygasz — poinformowałem ją. W odpowiedzi splunęła i oznajmiła, że wie. Chyba chciała dodać coś jeszcze, ale zamiast tego dała upust treściom żołądkowym, a następnie ześlizgnęła się z ceramiki, popatrzyła na mnie i rzuciła coś w stylu: — Noo, uuuu, lej!

Wtedy rozpoznałem w niej Lenę (czy Magdalenę?), która jeszcze parę lat temu zamęczała cały rok akademicki akcjami Koła Miłośników Sztuki Buntu, pisała magisterkę pt. Tożsamość współczesnego artysty na przykładzie twórczości Oskara Dawickiego, a teraz — jeśli wierzyć przygodnym plotkom — toczyła nierówną walkę z doktoratem o dziarach na ciele niemieckich happenerów. Wstyd było siurać nad jej głową. Podciągnąłem gacie i wycofałem się do damskiego.

(cięcie)

Gdybym miał popuścić wodze fantazji (a obiecałem sobie tego nie robić), zaryzykowałbym pretensjonalną wersję wydarzeń: 2 marca definitywnie zakończył karierę artystyczną Frank Uwe Laysiepen, obok czego Koło Miłośników Sztuki Buntu nie mogło przejść obojętnie. Najbliższe czwartkowe spotkanie poświęcili zapewne dyskusji o dokonaniach tego — wypada powiedzieć — wybitnego artysty, po czym Lena zarządziła, by kolejne etapy żałoby przeżywać nad kuflem piwa. Jako jedyna dotarła do etapu ostatniego, nomen omen — zgonu. Możliwe zresztą, że przeżywała coś zupełnie innego; zawód miłosny, upadek ducha, depresję akademicką albo konsekwencje nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Tak czy inaczej punkt kulminacyjny fabuły osiągnęła z głową w sedesie, a ja — z pełnym pęcherzem. (W damskiej też nie szło się wysikać, bo zachodziła tam jakaś nastoletnia drama z udziałem podpitych nimfetek, smartfona i osoby trzeciej, nazywanej na potrzeby bieżące dramaturgii „tym jebanym chujem”).

(cięcie)

Wróciłem do stolika.
— Wypierdalam stąd — musiałem krzyknąć dwa razy, żeby mnie usłyszała mimo gwaru, muzyki i pijaka wyjącego do mikrofonu.
— Ostatni kawałek. Wybierz coś — odkrzyknęła. Uznałem za daremne tłumaczyć w tych okolicznościach, że wypierdalam na dobre. Jej empatyczne zdolności graniczyły zresztą z telempatią, więc możliwe, że i tak skumała. Na pewno czuła, jaki chodzę ostatnio wkurwiony.
— Coś mocnego! — krzyknęła znowu.

(cięcie)

Wymiataliśmy w karaoke. Jej sprzyjał głos, mnie chyba jej towarzystwo. Nie było w mieście lokalu, w którym nie wystawilibyśmy na pośmiewisko swoich wokalnych talentów. W wielu znano nas z imienia, w niektórych z repertuaru. W ciągu paru lat znajomości wystawiliśmy na próbę setki hitów, narażając się na gniewne spojrzenia melomanów i zdobywając uznanie mniej wymagających miłośników niezobowiązującego darcia ryja przy flaszce. Moje okazjonalne umizgi robiły za łyżkę dziegciu w naszej beczce z przebojami. Za bardzo lubiliśmy te same numery.
— Wyłożymy się na tym dzisiaj — pokręciła głową, gdy wreszcie zdecydowałem się na kawałek. Ale wiedziałem, że jak zawsze zaśpiewa honorowo, na całego.

(cięcie)

Od walentynek chodziłem wkurwiony i tylko w niewielkim stopniu miał na to wpływ gęstniejący już nad Europą mglisty cień nietoperza. Przede wszystkim napędzał mi stracha widoczny na horyzoncie dedlajn projektu, który w naszym dziale cieszył się opinią tyleż przełomowego, co rozgrzebanego. Zapowiadała się burza w szklance wody. Kto mógł wiedzieć, że za parę dni położy się lachę na bieżących sprawach — wtedy jeszcze nasi mocodawcy budzili niepokój, który udzielał się nawet takim tuzom ignorancji jak ja. Poza tym między ósemkę a dziąsło wlazła mi jakaś resztka, której nie mogłem się pozbyć od lat, metaforycznie rzecz biorąc — dziegieć miłej i nierównej przyjaźni. A wtedy w toalecie wkurwiło mnie chyba jeszcze, że jakiejś pijanej do nieprzytomności pindzie z doktoratem (w drodze!) sen z powiek spędza Laysiepen, gdy ja źle sypiam przez byle fakap. Dlatego właśnie, zaraz po wejściu na scenę, zanim nawet dotarliśmy do słów It wasn’t a rock, it was a rock lobster!, wyciągnąłem na wierzch fujarę i wysikałem się na widownię.

(cięcie)

Następnego dnia wpadłem do biura zdecydowany rzucić papierami, ale moją uwagę odwróciły pilne mejle, cudze sprawunki i aktualizacja wytycznych projektu. Później był weekend, dwa dni wziąłem na żądanie, popracowałem jeszcze dwa, a ostatecznie, po ponad tygodniu, rzuciłem wnioskiem urlopowym. Dlatego sam jeszcze do końca nie wiedziałem, co właściwie mam na myśli, gdy siedząc przed tv w mieszkaniu rodziców wypaliłem, że chcę wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady.
— W twoim wieku skłonność do banałów się zdarza — odparł ojciec, który uchodził w naszej rodzinie za autorytet w sprawach ludzkich postaw, bo od lat uparcie zajmował się pisaniem, z przelotnymi sukcesami. Ostatnio próbował swych sił w literaturze dziecięcej. W godzinach pracy natomiast był wysoko postawionym i nisko opłacanym urzędnikiem pocztowym. Z kolei matka, z wykształcenia szwaczka, a z zawodu właścicielka szkoły jazdy dla pań, z trzema filiami w mieście, w moich oczach istotny autorytet w dziedzinie ludzkich postaw, dodała po przelotnym namyśle:
— Do Niedolisek pojedź. Ciotka Janka ma tam chyba jakąś siostrę czy kuzynkę.
Ojciec długo milczał, zanim skorygował:
— Nie ciotka Janka, tylko sąsiadka ciotki Janki ma tam siostrzenicę, i nie w Niedoliskach, tylko w Lisiej Górce.
— Czyli w Niedoliskach nie mamy nikogo? — upewniłem się. — No widzicie.

(cięcie)

Byłem już gotów się pakować, ale musiałem chwilowo zawiesić eskapizm na kołku. Powszechny lockdown zrewidował mi zamiary; wbrew zaleceniom Koła Miłośników Sztuki Buntu postanowiłem podporządkować się rekomendowanym powszechnie zasadom społecznej izolacji i dałem się wydymać przez Covid. Siedziałem przed Netflixem, śledziłem Hot16Challenge i okazjonalnie włóczyłem się po wyludnionym mieście. Zdążyła mi już prawie zobojętnieć perspektywa powrotu za biurko, gdy tuż przed końcem urlopu dopadł mnie okólnik z działu kadr — w trosce o zdrowie pracowników informujemy, że w myśl zasad bezpieczeństwa rekomendowanych przez Ministerstwo zdrowia wprowadza się na potrzeby zachowania wytycznych co do społecznej izolacji wewnętrzne ograniczenie stacjonarnego przebywania w miejscu pracy obowiązujące wszystkich przedstawicieli centrali za wyjątkiem osób objętych osobnym upoważnieniem, tj. itd., itp., a  wobec pozostających poza standardowym miejscem pracy stosuje się niniejszym zobowiązanie do wykonywania powierzonych obowiązków w trybie zdalnym do daty zniesienia osobnym obwieszczeniem postanowień powyższego itd., itp.

(cięcie)

W kolejnych dniach okólniki sypały się z mojej skrzynki jak z rogu obfitości (choć porównanie do puszki Pandory też nie byłoby w tym przypadku od czapy). Weryfikacje zaleceń, rekomendacje co do optymalizacji nowego trybu pracy, przekazania obowiązków, aktualizacje systemów nadzoru, reorganizacja kosztów, rewizja priorytetów — to ostatnie oznaczało tymczasowe zawieszenie realizacji projektów innych niż bezpośrednio związane z wydajnością dyskontów i bezpieczeństwem pracowników oraz klienteli. Chwilowo nikogo nie obchodziły raporty o awaryjności nowych terminali, lodówek czy podgrzewaczy do hot-dogów. Dlatego moje obowiązki ograniczyły się do czytania kilku mejli dziennie i okazjonalnych odpowiedzi. W połączeniu z niedawnymi ekscesami i nagłym urlopem czyniło mnie to kuszącym kandydatem do rychłego wyjebania, zwłaszcza wobec bieżącej polityki działu kadr, który w swoich działaniach coraz bardziej przypominał hiszpańską inkwizycję z Latającego Cyrku. Nie przeszkadzało mi to. Cieszyłem się Netflixem, kupiłem sobie czytnik e-booków, a gdy maseczkowe pandemonium oklapło, wpakowałem się z walizką do Ubera. Jazda na dworzec, stamtąd „Reymontem” do Krakowa. Przesiadka, nocleg w Sanoku, spacer po mieście. Wieczorny PKS do Niedolisek. Przed czterema dniami zameldowałem się w „Bieliku”.

(cięcie)

Jeszcze w Krakowie dogonił mnie przepełniony optymizmem okólnik z informacją, że od poniedziałku możemy nareszcie znów przyssać się do biurek. Trzeba było wreszcie wykonać telefon, o którym myślałem od jakiegoś czasu:
— Szefie, głupia sprawa. Utknąłem. Chciałem sobie zrobić spacer przez Camino de Santiago w urlopie, no i utknąłem tutaj. Lotniska nieczynne, kwarantanny…
Zapoznawszy się z krótką i, trzeba przyznać, celną opinią pryncypała na temat inteligencji lekkoduchów pchających się z chujem w gniazdo os, potwierdziłem, że mam ze sobą laptop.
— To rób swoje zdalnie i wróć jak nadarzy się okazja. Tylko weź uważaj na siebie i nie przywieź zarazy do biura, he, he. — Rzekł pryncypał i rozłączył się, a po chwili przesłał jeszcze smsa: W razie czego dzwoń.
Jak wszyscy — miał ważniejsze sprawy na głowie, niż doszukiwanie się ewentualnej blagi. Raczej prędzej niż później ktoś pójdzie po rozum do głowy i mnie wyjebie, i to dyscyplinarnie, bez dwóch zdań.

(cięcie)

Załapię się pewnie jeszcze na jedną wypłatę. Dwie może? Poza tym od jakiegoś czasu odkładałem na używaną furę; forsy wystarczy na razie, żeby przez jakiś czas jeszcze karmić „Bielika” albo wynająć sobie gniazdko, tanio, umeblowane, z balkonem. Zorientowanych w lokalnym rynku nieruchomości wtórnych zachęcam do aktywności w komentarzach. Przydałoby się też jakieś zajęcie z wynagrodzeniem, żeby na dłuższą metę zagnieździć się w miejscowych okolicznościach przyrody. Kupię też tanio rower, z uwagi na brak fury.

(filmik trwa 18 minut i 33 sekundy)



Niedoliski
Niedoliski
Re: Oskar Szwobielski
Nie Cze 14, 2020 7:55 pm


karta zaakceptowana

Skocz do: